Odkąd pamiętam w swoim życiu szłam pod prąd. Wygodne rozwiązania nie były dla mnie. Kiedy po maturze powiedziałam rodzicom, że chcę pracować jako operator żurawia na budowie myśleli że żartuję. Mama nawet zaczęła szukać po mieszkaniu ukrytej kamery. Ja jednak nie żartowałam. Naprawdę chciałam być kobietą pracującą na budowie. Ciężka praca zawsze pobudzała mnie do działania.
Jedyna kobieta za żurawiem
Wszędzie w branży byłam jedyną kobietą. Obojętne czy było to podczas zdobywania uprawnień zawodowych czy już w czasie pracy. W czasie kursu zawodowego patrzono na mnie jak na przybysza z innej planety. Nie raz ktoś zapytał mnie co ja tutaj robię. W gruncie rzeczy spotkałam się raczej z miłym odbiorem mojej osoby. Trochę trudniej było przy poszukiwaniu pierwszej pracy. Wszędzie gdzie wisiało ogłoszenie: praca operator żurawia – w treści można było znaleźć zastrzeżenie, że jest to praca przeznaczona tylko dla mężczyzn. Nie było łatwo przekonać pracodawcę, że kobieta też może mieć siłę i werwę do pracy na budowie. W końcu jednak znalazł się ktoś kto we mnie uwierzył. Zostałam zaproszona rozmowę kwalifikacyjną. Dopiero tam mogłam się wykazać. Owszem nie miałam doświadczenia w branży, ale pracodawcę bardziej niż to interesowało czy dam radę pracować fizycznie. Kiedy usłyszał, że trenuję sztuki walki i biorę udziały w maratonach, a w wolnych chwilach szydełkuję, najpierw nie chciał uwierzyć, a kiedy zrozumiał, że mówię serio po prostu przyjął mnie do pracy.
Raczej nie pożałował tego wyboru, bo bardzo szybko awansowałam. Pracodawca stwierdził, że mam duże predyspozycję do tego zawodu. Mam w sobie zarówno siłę konieczną do pracy na budowie, jak i precyzję która przy pracy wysokościowej na żurawiu jest niezwykle ważna. Przy tej pracy czasami różnica kilku centymetrów może zaważyć na czyimś życiu.