Kiedy przyjechałem do stadniny w której ostatnio trzymałem konia, zobaczyłem ze zgrozą, że mój koń jest ostatnim, który w niej dzisiaj został. Reszta już wyjechała wycieczkę. Mówi się trudno, pojeździć mogę też sam, bo po to tu przyjechałem.
Siodło bez popręgu się nie przyda
Problemy zaczęły się od razu. Stajenni nie mieli odłożonego dla mnie rządu końskiego. Z trudem zaczęliśmy coś kompletować ze staroci, które znajdowały się w obejściu. Znalazłem uzdę, szybko sprawdziłem czy kompletną. Ogłów, kiełzno, wędzidło wszystko na miejscu. Znalazłem też siodło angielskie, ze strzemionami. Terlica była trochę koślawa, a pokrycie wytarte, ale to ujdzie w tłoku. Prawdziwym problemem okazał się popręg którego brakowało. Bez popręgu nie utrzymam siodła na grzbiecie konia. Popręg do siodła angielskiego powinien być skórzany i mieć dwie klamerki. Co było robić, wskoczyłem w samochód i pognałem do najbliższego sklepu jeździeckiego po popręg dla konia. Udało się, wróciłem tryumfalnie ze skórzanym pasem, z dwiema klamrami po obu stronach i dwiema gumowymi taśmami. Przypiąłem klamry do przystuły, na szerokość dłoni od łokcia konia. Popręg docisnąłem tak, bym mógł włożyć pod niego dwa palce i gotowe. Osiodłałem konia i ruszyłem na wycieczkę. Po przejechaniu kilka kilometrów, kiedy poczułem, że sidło się chwieje. Zsiadłem aby poprawić popręg i zobaczyłem, że jedna z klamerek już się prawie urwała. To był prawdziwy pech. Bez popręgu nie mogłem bezpiecznie jechać dalej. Groziło to poważnym wypadkiem.
Nie myśląc wiele, chwyciłem konia za uzdę i poprowadziłem go z powrotem do stajni w strasznym upale. Popręg smętnie zwisał z boku mojego ogiera. Kiedy dotarłem do obejścia, zamiast najpierw napoić czworonoga, sam rzuciłem się do wiadra z wodą.